Daleki Wschód

Korea '78 - jedna z najbardziej romantycznych wycieczek

Jesienią 1981 r. wpłaciłem 174 USD na tygodniową wycieczkę do Londynu. Wprowadzenie „stanu wojennego” 13 grudnia 1981r. sprawiło, że tuż przed Świętami Bożego Narodzenia wypłacono mi równowartość w złotówkach i do tej pory nie byłem na Wyspach Brytyjskich! Po 19 miesiącach stan wojenny został zniesiony , ale na wiele lat odsunięto nadzieje milionów Polaków na demokratyczne przemiany! Zbliżał się jednak czas wielkich przemian, godzina niepodległości, życie powoli wracało do normy. Polacy zaczęli wyjeżdżać za granicę, ale dalej trzeba było starać się o paszport przy każdym wyjeździe, o każdą wizę. Były też trudności przy każdym przekraczaniu granicy; długie kolejki, kontrole bagażu, a nawet b. upokażające kontrole osobiste!

Pierwszym po latach krajem, który odwiedziłem w Azji był Wietnam! Ciągle byłem oczarowany tym kontynentem i propozycja „TURYSTY” wyjazdu na Daleki Wschód wydała mi się b. atrakcyjna! W lutym 1988 roku samolotem AEROFŁOTU z Moskwy przez Taszkent, nad rozlewiskiem Gangesu i Bramaputry przylecieliśmy do Hanoi. Już w samolocie dowiedziałem się jaki jest cel podróży większości uczestników wycieczki-owerloki, czterościeżkowe maszyny dziewiarskie! Był to jeszcze okres kiedy wyjeżdżający z Polski turyści wyznawali zasadę, jeśli nic nie sprzedam, jeśli tam nic nie kupię to nie będę miał pieniędzy na następną wycieczkę. Dla wszystkich w naszym kraju było to zupełnie normalne i nawet przeciętny obywatel wiedział „po co” jedzie się do danego państwa. U mnie znajomy złotnik zamówił trochę kamieni jubilerskich!

Do Hanoi przyjechalimy w okresie wietnamskiego święta Nowego Roku- TET, które obchodzone jest przez trzy dni! Co wieczór niezliczone tłumy ludzi wyległy na ulice, palono trociczki w świątyniach buddyjskich, wszędzie było mnóstwo pieszych i rowerzystów, wszędzie występy zespołów artystycznych, wszędzie wybuchy petard. A nad brzegiem Jez. „Zwróconego miecza” w centrum miasta zasiadały całe rodziny i spożywały tradycyjne potrawy Banh Chung ( ciasto kleiste ) i fasolę złocistą! Dla organizatorów wycieczki – głównych szefów turystyki w Hanoi była to okazja by zareklamować swoje miasto i kraj.

Mimo świątecznego nastroju i bogatej dekoracji w Hanoi, i poza tym miastem czuło się ogromne ubóstwo. Nigdzie wcześniej ( może poza Indiami ) nie widziałem takiej biedy.

Z Hanoi do Hajfongu i Ha Long jechaliśmy starym zdezelowanym autobusem. Wszędzie widać było ślady skończonej kilka lat temu wojny: ruiny domów, wraki wozów pancernych, czołgów, wypalone lasy, leje po bombach. Na rzekach brakowało mostów, więc korzystaliśmy z bardzo prymitywnych tratw!

Dzieci bawiący się w bajorze, wygłodzone psy, ludzie skromniutko ubrani, mieszkający w domkach z tektury, często nad brzegiem rzeki ( domy na palach ), a nawet w specjalnych łodziach ( dżdżonki ) to typowy obrazek z Wietnamu. Dla mnie była to niesłychana egzotyka, odchodzący świat...

Wietnam to niezwykle interesujący kraj, chyba najciekawszy w Azji Płd- Wsch. To wąziutki pas ziemi ciągnący się z północy na południe na przestrzeni blisko 2 tys. kilometrów. Są tu niemal wszystkie strefy klimatyczne i roślinne, wiele kultur, języków i narzeczy, dwie wielkie religie buddyzm i chrześcijaństwo, oraz bardzo ciekawa historia.

Z osobliwości przyrodniczych na szczególną uwagę zasługuje znajdująca się na liście UNESCO Zatoka Ha long ( Opadających Smoków). Jest jedno z największych osobliwości przyrodniczych Azji. Na obszarze 1,5 tys. km2 znajduje się prawie 2 tys. mniejszych i wiekszych wapiennych wysp o fantastycznych kształtach. W wielu z nich znajdują się ciekawe groty. Można tu spotkać lasy mangrowe i rafę koralową!

 

W ciągu 22 dni starym, mocno zniszczonym minibusem przejechaliśmy przez cały kraj. Kierowcy jechali raz wzdłuż, raz w poprzek jezdni by utrudnić nam robienie zdjęć. Niechętnie zatrzymywali się na trasie i z reguły pokazywali to co nas mniej interesowało. Zresztą obok przewodnika siedziało i słuchało tylko 3-4 osoby. Pozostali grali w karty i myśleli o overlokach!

Zatrzymaliśmy się w Da Nang, w cesarskiej stolicy Hue przypominającej Pekin, a następnie w Nha Trang. Tu największe wrażenie zrobiły na mnie domy na palach i dżdżonki nad piękną zatoką, oraz krewetki w miejscowej restauracji... Dla mnie sam wygląd krewetek, przypominających gąsienice odbiera mi ochotę do jedzenia, ale tu tak znakomicie je przyrządzono, podano ze znakomitym ryżem ( ryż wietnamski uchodzi za najlepszy na świecie ), że chyba niczego równie smacznego nie jadłem ani wcześniej, ani później!

Największą osobliwością w Da Lat, dawnej francuskiej miejscowości wypoczynkowej miały być lasy sosnowe i wodospady...

Troche zmęczeni, ale pełni wrażeń dotarliśmy do Sajgonu. Mniej tu zabytków niż w Hanoi czy Hue, miasto bardziej europejskie, b. nowoczesne i jakby inni ludzie? Rozmawiałem z nimi; wielu z nich doskonale władało j. francuskim i angielskim. Byli smutni, okropnie sfrustrowani, wzdychali do czasów „okupacji” amerykańskiej.

I ostatni etap peregrynacji po Wietnamie; odpoczynek w dawnym, amerykańskim kurorcie nad Pacyfikiem: Van Tau. Nad brzegiem skierowany w stronę Oceanu stoi ogromny pomnik Chrystusa, jest też kilkadziesiąt szałasów i domów z tektury, a na plaży ludzkie ekskrementa. Z braku urządzeń sanitarnych tu załatwiały się dzieci!

20 lat temu Wietnam przeszedł na gospodarkę rynkową i na pewno dziś inaczej wygląda ten kraj!

 

 Władysław Grodecki